A co z resztą stada?
W Księdze Wyjścia, w trzecim rozdziale czytamy: "Gdy Mojżesz pasał owce swego teścia, Jetry, kapłana Madianitów, zaprowadził [pewnego razu] owce w głąb pustyni i przyszedł do góry Bożej Horeb. Wtedy ukazał mu się Anioł Pański w płomieniu ognia, ze środka krzewu. [Mojżesz] widział, jak krzew płonął ogniem, a nie spłonął od niego" (Wj 3). Mojżesz był pasterzem. Pasterz nazywa się po hebrajsku ro’eh tzn. ten, który strzeże, który dogląda. Ale strzeże, dogląda w znaczeniu odpowiedzialności. Otóż kiedy my myślimy o pasterzach, to myślimy inaczej, niż rzeczywistość na Bliskim Wschodzie czy w krajach Orientu tych pasterzy przedstawia i stanowi. Otóż dla nas pasterz jest bliższy pastuchowi, który pasie krowy. Jak się pasie krowy? Krowy przed nim, a on za krowami z kijem. Krowy jak mogą, to po lewej czy po prawej coś tam skubną. A jego zadaniem jest pilnować, żeby było inaczej, albo też tolerować to, co jest. Pasterz krów to taki, który raczej pogania, a one i tak wiedzą w jakim kierunku mają pójść. Pasterz owiec na Bliskim Wschodzie to zupełnie inna rzeczywistość. On idzie pierwszy, natomiast owce idą za nim, znają jego głos. Idą tam, dokąd on je prowadzi, bezgranicznie mu ufają. A na czele stada jest zawsze jeden baran, który prowadzi owce tam, gdzie chce pasterz. A pasterz z kolei pokazuje kierunek temu baranowi. Owce idą, pójdą nawet na rzeź. A więc mają bezgraniczne zaufanie. Kiedyś miało miejsce takie zdarzenie, w górzystym terenie przed autokarem pojawiło się duże stado owiec. Było widać pasterza wśród tych owiec. Autokar podjeżdża. Kierowca był przekonany, że owce mu zejdą. Ale owce nie schodzą. Stały w jednym miejscu na tej drodze i otoczyły ze wszystkich stron pasterza. Autokar musiał się zatrzymać, bo owce ani drgnęły. Chociaż kierowca trąbił, one nie ruszyły się na krok. Mało tego, z tych owiec wyszedł pasterski pies, taki sam biały, jak te owce, i zaczął autokar obszczekiwać co było znakiem, że trzeba zaczekać. Okazało się, że przy tym pasterzu, w środku tego stada, jedna owca rodzi małe. Trwało to dziesięć, może piętnaście minut. Pasterz wziął nowo urodzone jagnię na ramiona, ta owcza mama szła przy nim, i całe stado wyruszyło, ustąpiło miejsca autokarowi. Otóż jeżeli chcemy zrozumieć rzeczywistość życia pasterskiego, to dobrze jest mieć ten obrazek w pamięci. Ta niezwykła solidarność pasterza i owiec, owiec ze sobą — przecież to zwierzęta, ale chroniły czy broniły tę jedną, żeby mogła urodzić.
Już na ok. 1250 lat przed Chrystusem doskonale rozumiano posługę pasterską, oczywiście Jezus Chrystus Jedyny Pasterz tą wizję pogłębił w swoim Kościele.
Ostanio przeczytałem w mediach relację po zebraniu plenarnym Episkopatu. (Biuro prasowe KEP#AMORIS LAETITIA #KOŚCIÓŁ #MAŁŻEŃSTWO). W trakcie konferencji prasowej podsumowującej obrady 378 Zebrania Plenarnego KEP ksiądz arcybiskup Henryk Hoser rozwinął myśli zawarte w cytowanym tu dokumencie. Powiedział między innymi:
- Od dwóch lat trwa refleksja Konferencji Episkopatu Polski nad posynodalnym dokumentem, adhortacją apostolską Amoris laetitia. Można pytać, dlaczego tak długo się tym zajmujemy. Racje tego są dość ewidentne. Przede wszystkim jest to dokument wielowątkowy. Tak jak każda rodzina, będąca podstawową wspólnotą kościelną i społeczną, skupia w sobie – można powiedzieć – wszystkie wątki życia. To znajduje swoje odzwierciedlenie w bardzo obszernym dokumencie, dużo bardziej pojemnym niż poprzednie, podobne dokumenty – zwrócił uwagę hierarcha.
I dalej:
- Nie jest to w istocie dokument dogmatyczny – podkreślił ksiądz arcybiskup. – Jego lektura ukazuje potwierdzenie nauczania Kościoła również w poprzednich pontyfikatach. Ponad 30 razy jest cytowany papież Jan Paweł II (…). Ten dokument ma charakter pastoralny i wprowadza zupełnie nowy format do naszego duszpasterstwa, format, który dopiero trzeba właściwie stworzyć dlatego, że duszpasterstwo opierało się na nauczaniu i formacji zbiorowej. Dwa słowa ukazują nowość tego podejścia. To jest słowo „towarzyszenie” i słowo: „rozeznanie”. Żeby towarzyszyć i rozeznawać, trzeba przejść do duszpasterstwa indywidualnego i towarzyszyć w czasie – bardzo różnym – tym, którzy ewoluują w swoim życiu małżeńskim i rodzinnym. Jednocześnie – pomóc im rzeczywiście rozeznawać swoją sytuację, nie tylko – jak sobie wyobrażamy – związków nieformalnych czy pozasakramentalnych, ale również całego szeregu kryzysów małżeńskich, które są nie do uniknięcia w życiu małżeństwa w ciągu kilkudziesięciu lat jego trwania – mówił abp Henryk Hoser.
Ciekawe, prawda?